Powered by Smartsupp
Z Warszawy do Freetown, czyli dlaczego nieznajomość regulaminu nie zawsze szkodzi

Z Warszawy do Freetown, czyli dlaczego nieznajomość regulaminu nie zawsze szkodzi

20.08.2025

I. Pomysł

Najpierw pandemia – siedzimy w domu. Potem Rosja napada na Ukrainę, wojna uniemożliwia wyjazdy na Zakarpacie, gdzie można przeżyć prawdziwy off-road. Znowu zostajemy w domu. A do przygody ciągnie. Auta stoją… Dokąd pojechać, żeby po tak długiej przerwie wyrwać się z codzienności?

Pomysł rodzi się w trakcie jednego ze spotkań części przyszłej ekipy. Jedziemy w edycji 2026 rajdu Budapeszt–Bamako! Sprawdzamy, kiedy i w jaki sposób trzeba się zapisać i czy finansowo damy radę. W określonym dniu, z samego rana, z trzech komputerów logujemy się na stronę rajdu i skutecznie rejestrujemy trzy załogi. Sukces!

Jako że była to sobota, umówiliśmy się, że wpisowe płacimy w poniedziałek. Wieczorem świętujemy i już zaczynamy planować. Niestety regulamin rajdu, którego nikt z nas nie przeczytał, jasno określał, że płatność wpisowego musi nastąpić w ciągu doby od dnia rejestracji. Nasze miejsca przepadły. Psia krew!

I tak właśnie nieznajomość regulaminu doprowadziła do tego, że samodzielnie postanowiliśmy zorganizować wyprawę do Freetown.

II. Ekipa

(uwaga: imiona uczestników nie zostały zmienione)

Jako samozwańczy komitet organizacyjny w składzie: Jacek, Roman i ja, zaprosiliśmy jeszcze pięciu uczestników spośród kolegów, którzy – podobnie jak my – są pasjonatami off-roadu, podróży i, co najważniejsze, „nie pękają na robocie”. Zgrana ekipa to połowa sukcesu – będziemy razem ze sobą w trasie przez prawie miesiąc, więc warto wiedzieć, że możemy na siebie liczyć, no i śmiać się z tych samych dowcipów.

Poniżej (kolejność przypadkowa) uczestnicy oraz ich supermoce, które bardzo przydały się w czasie wyprawy:

Robert „Młody” – mistrz kierownicy, uczestnik Dakaru edycja 2007. „Latanie” bokiem po pustyni starym Disco to dla niego pestka.

Roman „Romanek” – „złota rączka”, z czegokolwiek zrobi to, co akurat jest potrzebne. Kierowca długodystansowy. Zdobywca pierwszego mandatu za przekroczenie prędkości w Maroku.

Jacek „Gibon” – genialny mechanik, naprawia Land Rovery wzrokiem, a jak ma pod ręką, to i narzędziami. Zawsze wie, w którą stronę jechać do celu – i to tak szybko, że ledwie można za nim nadążyć. Zdobywca drugiego mandatu za przekroczenie prędkości w Maroku.

Krzysiek – siła spokoju. Jego spojrzenie sprawiało, że kupcy obniżali ceny w sklepikach – i to z uśmiechem. Za kierownicą spokojnie rozwija maksymalne prędkości w każdych warunkach.

Michał „Taczka” – świetny mechanik, Land Rovery nie mają przed nim tajemnic. Prowadzi jak szatan, a w przerwach lubi dobrze i dużo zjeść. A w dodatku jest szczupły jak zapałka. Kurza twarz!

Michał „Mariano” – z nim można rozmawiać o wszystkim, więc to chodzący „odgromnik”. Fajny kompan. Aktywny uczestnik każdej loży szyderców (chyba każdy wie, co to „organ”). Prowadzi z włoskim temperamentem i parzy doskonałe espresso (z kapsułek).

Michał „Ciechan” – VIP! Podjął się roli kucharza, więc nikt mu nie podskoczy. Zawsze skory do pomocy i czujny. Za kierownicą zrelaksowany na maksa, za to pilot musi być maksymalnie czujny.

Norbert „Biskup” czyli ja – cóż, moje przezwisko zobowiązuje. Za mną stoi gigantyczna korporacja. Wiem, że wszystko, co zaplanujemy, uda się i zawsze można wykonać „telefon do przyjaciela”, który zrobi, co trzeba.

III. Przygotowania

Przygotowania zajęły większą część roku 2024 i zostały wykonane własnymi rękami w czasie wolnym – wieczorami oraz w weekendy.

Auta

Kryteria wyboru były proste – jako że wszyscy jesteśmy fanami Land Roverów, to wiadomo, że to będzie ta marka.

Model: Discovery I z „trzysetą” pod maską, czyli prostym i trwałym silnikiem.

Cena: Disco I można znaleźć za dobre pieniądze, z niezłą ramą.

Komfort podróży: klimatyzacja.

Potrzebowaliśmy trzech aut. Jedno mieliśmy już na starcie – Romek ofiarował swoje Disco. Pozostałe dwa udało się w miarę szybko dokupić.

Każde z trzech aut zostało poddane gruntownemu przeglądowi i remontowi. Praktycznie wszystkie istotne części mechaniczne – począwszy od zawieszenia, poprzez hamulce, sprzęgło, mosty, reduktor, skrzynię biegów, klimatyzację, silnik itd. – zostały wymienione lub zregenerowane.

W każdym aucie została wykonana zabudowa (płyty OSB), umożliwiająca dobre rozmieszczenie przewożonych rzeczy oraz spanie dla jednej osoby.

Na dachu każdego auta zamontowaliśmy platformę (również z płyt OSB), która umożliwiała rozbicie dwuosobowego namiotu typu rozkładanego w dwie sekundy. Dodatkowo platformy doskonale izolowały od palącego słońca. Większość noclegów przewidywaliśmy na biwakach – czyli w namiotach i autach – więc mieliśmy na pokładzie pełne wyposażenie biwakowe: gaz, kanistry na wodę, dodatkowo kanistry na paliwo, po dwie zapasowe opony na auto oraz apteczkę części zapasowych.

Zdecydowaliśmy, że zabieramy ze sobą puszki z firmy produkującej konserwy z gotowymi daniami, które będą stanowiły bazę naszych posiłków. Po drodze będziemy dokupywać pieczywo, owoce i warzywa. I oczywiście próbować miejscowych przysmaków w knajpkach.

Auta miały nas dowieźć do celu i tam zostać, więc musieliśmy mieć pewność, że robimy wszystko, co trzeba, żeby dojechać i jednocześnie minimalizować koszty.

Trasa i cenne wskazówki

Tu nieocenionym źródłem dla przygotowań był internet – istnieją fora i strony, gdzie podróżnicy zamieszczają ślady swoich przejazdów oraz dzielą się informacjami, które ułatwiają przejazd przez dany kraj. To była baza planowania trasy.

Dzięki internetowym znajomościom dowiedzieliśmy się, że przy wjeździe z Maroka do Mauretanii warto wynająć tzw. „fixera”, który przeprowadzi przez labirynt urzędników na granicy. Dzięki temu formalności trwają niecałe 2 godziny, a nie cały dzień. A żeby wjechać do Senegalu tak „dojrzałymi” autami jak nasze (roczniki 95, 97) bez tzw. Carnet de Passage, trzeba sobie załatwić na granicy potwierdzenie udziału w rajdzie. Bez takiego potwierdzenia nas nie wpuszczą. Przy okazji można wykupić ubezpieczenie OC zarówno na Senegal, jak i pozostałe kraje, przez które będziemy jechać. Tu też dostaliśmy kontakt do człowieka, który za odpowiednią opłatą załatwił, co trzeba – i bez problemów wjechaliśmy do Senegalu.

IV. Ruszamy!

Start: 9 stycznia 2025, Warszawa. Przez Słowację, Węgry, Słowenię do portu w Genui, skąd promem do Tangeru. 13 stycznia ruszamy z Tangeru do Freetown, stolicy Sierra Leone.

Z Tangeru kierujemy się do Fezu, potem Merzouga, dalej pustynią jedziemy na zachód, równolegle do granicy z Algierią, a następnie w stronę oceanu do Tantan, mijając miasto Assa. Potem wzdłuż oceanu już kierujemy się w stronę granicy z Mauretanią.

Do Mauretanii wjeżdżamy całkiem sprawnie dzięki fixerowi. Pierwszy nocleg spędzamy na pustyni obok torów pociągu przewożącego rudę do portu. W nocy, w zupełnej ciemności, niskie dudnienie kół pociągu tworzy niesamowitą atmosferę.

Dalej przebijamy się pustynią nad ocean i plażą pokonujemy praktycznie cały dystans do stolicy Mauretanii – Nawakszut. Plaże są twarde i szerokie, czasem rozpędzamy się do 70 km/h. Po drodze mijamy może 5 wiosek. Ten odcinek na pewno wszystkim utkwił w pamięci – nocleg nad oceanem, praktycznie sami i wreszcie bez kurzu, który w Maroku pokrył nasze „przewiewne” Disco grubą warstwą.

W stolicy uzupełniamy zapasy napojów i pieczywa, po czym gnamy w kierunku Senegalu. Nocujemy w buszu przed przejściem granicznym Diama. Rano meldujemy się na granicy i w miarę sprawnie wyjeżdżamy z Mauretanii. Dzięki wcześniejszym ustaleniom wjazd do Senegalu odbywa się bez problemów. Formalności zostają załatwione sprawnie i jedziemy dalej.

W Saint Louis wczesny obiad, potem Dakar, z krótkim postojem nad Jeziorem Różowym, gdzie kiedyś kończył się rajd Dakar. Do Dakaru docieramy późnym wieczorem – hotel, odpoczynek i zostajemy w mieście 2 noce, by nabrać sił przed ostatnim etapem.

Kolejny odcinek wiedzie w kierunku Gwinei. Po drodze zatrzymujemy się przy najstarszym baobabie na kontynencie, a wieczorem docieramy do Parku Narodowego Niokolo-Koba, który zwiedzamy następnego dnia z przewodnikiem.

Dalej – Gwinea. Po stronie gwinejskiej nasze samochody najpierw prześwietlono (wszystkie dostały OK), potem celnicy, żandarmi i policja. Trasa prowadzi przez góry porośnięte piękną zielenią. Drogi – ziemne, szerokie lub wąskie jak mazurskie dukty, i bardzo dziurawe. W dodatku wszędzie zwierzęta – kozy, owce. Nocleg w górach, rano zapierający dech widok z namiotów.

Zjeżdżamy na asfalt w pobliżu stolicy i kierujemy się ku granicy z Sierra Leone. Ruch ogromny, zasada prosta: duży ma pierwszeństwo. Między autami slalomem śmigają tysiące motorków. Godzina takiej jazdy to wyczerpująca próba nerwów.

Wreszcie granica Sierra Leone. W porównaniu do gwinejskiej bardzo uporządkowana. Formalności załatwione szybko i ruszamy dalej. Ostatnią noc przed Freetown spędzamy w rajskim zakątku – domki na plaży, jakieś 50 km od stolicy.

Meta

28 stycznia meldujemy się przed punktem kończącym wyprawę – tj. hotelem Radisson w Freetown, stolicy Sierra Leone. Mamy to!!!

Przejechaliśmy ładny kawałek z Warszawy – i w zasadzie z jedną poważną awarią. Drugiego dnia w Maroku, kiedy wyjechaliśmy z Fezu, kierując się w stronę Merzougi, na długim podjeździe strzeliła uszczelka pod głowicą w aucie, w którym jechałem z Romankiem. Przed wyjazdem w każdym aucie został wykonany remont silnika: wymieniona uszczelka, każda głowica szlifowana, wrzucony nowy termostat, nowa wiskoza i – gdzie trzeba – nowa chłodnica. W pierwszej kolejności błąd ludzki – brak kontroli temperatury i reakcji, zanim uszczelka „wybuchła”. Na szczęście awaria zdarzyła się koło miasteczka, gdzie znaleźliśmy nocleg, a w sąsiednim miasteczku warsztat, gdzie głowica i zawory zostały przeszlifowane. Silnik złożony na nowej uszczelce odzyskał kompresję i można było dalej jechać.

Podziękowania

Dla Landstore – za części potrzebne do przygotowania aut na wyprawę, w cenie, która dla przeciętnych śmiertelników nie istnieje na rynku.

Dla życzliwych koleżanek i kolegów z różnych grup na FB i forów, którzy podzielili się swoimi doświadczeniami z podróży po krajach, przez które jechaliśmy.

A ja chciałbym jeszcze podziękować od siebie całej ekipie – wszystkim razem i każdemu z osobna – za super atmosferę. Wspólne wieczory przy „zupie pomidorowej” ze śmiechem po pachy. Najważniejsze, że nadal się lubimy i planujemy kolejną wyprawę.

I jeszcze:

Gibon – za to, że w większości sam ogarniał auta od strony mechaniki i ulepił super trasę wyprawy.

Taczka – silnie wspierał Gibona w przygotowaniu aut i zadbał o działanie klimatyzacji (choć przez jakiś czas).

Romanek – pociął płyty i zabudował auta, choć z pewnym opóźnieniem w stosunku do planowanego harmonogramu (he, he).

Młody – za uszycie komfortowych materacy – zasypiasz na takim i nie chcesz się obudzić.

Autor: Norbert „Biskup”